Dzień 5-6. Jedziemy do Ugandy na Trekking z Gorylami
Następnego dnia o świcie wyruszyliśmy z Kigali do Ugandy (zresztą niesamowicie malowniczą drogą, szczególnie przy promieniach wschodzącego słońca!), gdzie czekały na nas dwa główne punkty wyprawy:
O ile trekking po Górach Księżycowych jest sportem dość niszowym, to goryle przyciągają bardzo wielu turystów do Ugandy (tak samo jak do sąsiedniej Rwandy).
Zanim przejdziemy do Rwandy, może dwa słowa o Ugandzie. Każdy przewodnik/notka o Ugandzie rozpoczyna się od zdania Winstona Churchilla, że „Uganda to perła Afryki”. I jak się nad tym trochę zastanowić, to dużo w tym racji. Można tu znaleźć praktycznie wszystko (z wyjątkiem dostępu do morza):
Ten ostatni punkt był naszym pierwszym celem dokąd pojechaliśmy bezpośrednio z granicy z Rwandą, robiąc sobie postój na obiad nad pięknym jeziorem Bunyoni (polecamy tam kajaki i super value-for-money hotel na środku jeziora (Paradise Eco-Hub)!).
Samo zakupienie wejściówek na trekking z gorylami nie jest prostą sprawą i należy to robić z dużym wyprzedzeniem. Proces w największym skrócie wygląda następująco:
Trekking z gorylami jest absolutnie niesamowitym przeżyciem. Śpisz na wysokości ponad 2,000 metrów z pięknymi widokami na otaczające szczyty lasy (my spaliśmy w Ruhija Community Rest Camp, z uwagi na bliskość do startu trekkingu). W okolicznych wioskach oczywiście nie ma prądu, więc wyłączenie generatorów o 20-21 bardzo zachęca do wczesnego oddania się w objęcia Morfeusza (cytując nieodżałowanego króla hip-hopolo, Donia).
W tym miejscu warto napisać trochę o historii konserwacji (czyli ochrony) goryli w Ugandzie. Przez wiele lat goryle były z jednej strony tępione przez miejscową ludność jako zagrożenie/szkodniki niszczące uprawy/zabijane dla mięsa czy trofeów (niepotrzebne skreślić), z drugiej strony wycinano lasy pod kolejne uprawy. Nie trudno się domyślić, że połączenie tych dwóch czynników nie wpływa pozytywnie na wzrost populacji tych niezwykłych zwierząt.
Dopiero w latach 80-tych XX wieku zaczęło się zmieniać podejście do tych niezwykłych zwierząt za przyczyną Dian Fossey, która znana była z wysiłków promujących ochronę goryli (w szczególności w Rwandzie – na podstawie jej pamiętników powstał firm „Goryle we mgle”, a w jej postać wcieliła się Sigourney Weaver). Jej koniec niestety nie był najlepszy, bo niektórzy z autochtonów nie byli zachwyceni jej poglądami i postanowili pomóc jej przenieść się na łono Abrahama przed czasem. Jednak raz ruszonej lawiny nie sposób było zatrzymać – rząd Ugandy dostrzegł szansę na rozwój turystyki dookoła goryli i postanowił przemówić językiem korzyści do lokalnej ludności – to właśnie jej przedstawiciele zostali zatrudnieni jako przewodnicy, tropiciele, osoby pracujące w hotelach i restauracjach. Wysokie opłaty wstępu są też uzasadniane tym, że ich część idzie na wsparcie lokalnej ludności, aby wzmożony ruch turystyczny miał bezpośrednie przełożenie na ich poziom życia (co wydaje się mieć sens). Co ważne, dobre intencje wyjątkowo przełożyły się na pozytywne rezultaty, bo liczba goryli w Bwinde Impenetrable National Park w ciągu ostatnich kilkunastu lat wzrosła o prawie 50% z 300 do prawie 500 sztuk (tak, goryle też mają regularne spisy powszechne!).
Po pobudce i śniadaniu koło 6am, ruszyliśmy na trekking! Całość rozpoczęła się od lekko komercyjnego występu lokalnych mieszkańców, którzy tańcem i śpiewem starali się zarobić trochę pieniędzy. Ludzie z jednej strony nie do końca tego oczekiwali o tak wczesnej porze, z drugiej strony czuli, że już zapłacili dosyć dużo za tę atrakcję, a z trzeciej byli zażenowani dosyć roszczeniową postawą osób zbierających pieniądze.
Po tym przydługim w(y)stępie, zostaliśmy podzieleni na małe grupy (5-6 osobowe), którym towarzyszył przewodnik oraz dwóch strażników z bronią długą (just in case). W takim składzie wyruszyliśmy szukać goryli – rodzin w tej części lasu było 10-12 i do jednej z nich została skierowana nasza grupa.
Po krótkim trekkingu przez pola herbaty (#FunFact otoczenie lasów obsadzane jest herbatą nie tylko z uwagi na możliwość zarobku, ale dlatego że goryle nie lubią herbaty, więc się rzadko zapuszczają w te rejony i zmniejsza to częstotliwość niechcianych interakcji ludności lokalnej z gorylami), weszliśmy do dzikiego lasu.
Następnie podążamy w kierunku miejsca, gdzie goryle były widziane dzień wcześniej ostatni raz i idziemy ich śladem (stąd „trekking”). Jest to park narodowy, więc nigdy nie można zagwarantować, że się uda spotkać goryle – czasem poszukiwania trwają godzinę, czasem sześć godzin, a czasami nie udaje się ich w ogóle spotkać (wtedy zwracana jest połowa opłaty).
My mieliśmy duże szczęście, bo już po godzinie spotkaliśmy bardzo dużą (prawie 20 osobników) rodzinę górskich goryli, co rzecz jasna było niezwykłym przeżyciem. Rodzina taka składa się z jednego samca alfa, kilku samic oraz młodych (#Fun(Sad)Fact jeśli samica chce dołączyć do stada ze swoimi młodymi z poprzedniego małżeństwa/związku, to niestety młode są mordowane przez samca alfa, który nie ma zamiaru walczyć o replikację nie swoich genów…).
Samo spotkanie jest niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem – najpierw zobaczyliśmy kilka goryli bawiących się wysoko w drzewach nad nami. Ale najlepsze miało dopiero nadejść – w pewnym momencie cała rodzina postanowiła zejść z koron drzew i najpierw pójść na spacer, a potem rozłożyć się na wypoczynek w trawach na poziomie ziemi. Co najpiękniejsze, wszystko to działo się w odległości zaledwie kilku metrów od nas – mogliśmy praktycznie ich dotknąć (co oczywiście nie jest dozwolone). Po około godzinie w towarzystwie tych niezwykłych ssaków, wróciliśmy do samochodów i udaliśmy się w kierunku następnego celu naszej podróży, czyli Rwenzori Mountains National Park.
Best Practice Sharing:
Odkrywaj świat razem z nami
Śledź nas na Instagramie
Śledź nas na Instagramie